Dobre archiwum jest wszystkim po trosze, także galerią sztuki. I nie idzie nawet o przedmioty w sposób oczywisty piękne, które moglibyśmy chcieć oglądać w albumie „Skarby archiwum”, nie o iluminowane księgi cechowe, strojne drzewa genealogiczne, kaligraficznie pisane dokumenty, nawet nie o rysunki projektowe z XIX wieku – epoki szlachetnych linii i solidnych kreślarskich implementów z mosiądzu, gdy rysunek był powszechnym sposobem rejestracji obrazu rzeczy, póki nie upowszechniła się fotografia. Nie chodzi także o prace artystów o uznanych nazwiskach, choć i takie znajdują się w zasobie lubelskiego archiwum. Rzecz o tym, co spotykamy w aktach zwykłych i szarych, powstałych z prozaicznej życiowej potrzeby lub biurokratycznej konieczności, o niepozornych obiektach tworzonych w celach technicznych, dokumentacyjnych lub administracyjnych, które mają walory artystyczne. Łatwo je przegapić, poddając się presji kontekstu, czyli zupełnie nieartystycznych akt, które im towarzyszą.
Polem prezentacji nowatorskich technik i najświeższych trendów w sztuce, a zarazem popisem rysunkowych i literniczych umiejętności, bywają okładki projektów architektonicznych. Kilku lubelskich architektów traktowało je jako wizytówki, a zarazem próbki profesjonalnych umiejętności i artystyczne deklaracje. Dbałość o estetyczną oprawę projektów łączyli oni zwykle z bardzo uważnym traktowaniem wszelkiego detalu, np. liternictwa opisów projektowych, nagłówków papierów firmowych i pieczątek. Oto trzy rysunki umieszczone na okładkach projektów Aleksandra Gruchalskiego.
Liternictwo opisów projektowych, to często przemyślane w każdym szczególe mini manifesty nowych stylów. Wiele takich literniczych etiud zostawił w aktach Inspekcji Budowlanej m.in. architekt Tadeusz Witkowski.
Zdarza się też, że pismo odręczne występujące w dwudziestowiecznych aktach w kontekstach nadzwyczaj prozaicznych, bywa majstersztykiem kaligraficznej sprawności. Tego rodzaju zaświadczenia o prawie barokowym wyrazie, dzięki dynamicznej i wyrazistej linii, wychodziły spod ręki Aleksandra Gruchalskiego – Sarmaty z temperamentu, usiłującego wbić się w kostium modernisty.
Rysunki dokumentacyjne nie muszą być martwe. Ani linie wymiarowe, ani wymiary, a nawet dziurki pozostałe po wpinaniu do biurowego skoroszytu nie niszczą urody szkicu fasady kościoła św. Stanisława w Lublinie. Jest tak samo lekki, a może nawet lżejszy z nimi niż bez nich. Swoboda rysunku prześwieca przez techniczną materię i istnieje niezależne od niej.
A tu nie tyle kreska, co sugestywna wizja przestrzeni robi wrażenie. Niby wszystko znajome: Aleja Racławicka, Ogród Saski, boisko i zagonki, a jednak wielkie place i koncentryczny układ ulic wytrąca z rutyny patrzenia. Lublin Paryżem? Nie, to tylko Lublin, którego nigdy nie było, ćwiczenia z wyobraźni.
Archiwum jest także znakomitą galerią fotografii. Zdjęcie, którego głównym bohaterem jest sklep w remoncie z wejściem zabitym deskami, z pozoru nie ma danych ku temu, aby być dziełem sztuki. Ujęcie jest poruszone, a przez to na małym fragmencie nieostre. To co w nim jednak zaciekawia, to szczegół rzadko widywany na fotografiach Lublina – portret stojaka do ulicznej sprzedaży prasy. Gazety chronione są grubą tkaniną, a może po prostu narzutą zabraną z domu.
Oprócz treści obrazu, uwagę zatrzymują też różne postawy wobec obiektywu i fotografowania – od wycofania (dziecko), przez obojętność (staruszka), po kokieteryjne uśmiechy i nawiązanie kontaktu z fotografem (panie po lewej). I choćby nawet kobiety miały tyle samo lat, a dziecko było chłopcem, patrzymy na ten obrazek z życia lubelskiej ulicy w lecie 1937 roku, świadomie lub nie, także, jak na kolejny wariant, wielokrotnie w sztuce powracającego tematu – „etapy życia kobiety”. Zdjęcie kompozycyjnie zdominowane przez przypadkowe podziały elewacji, różne poziomy witryn, rozmaitość architektonicznej dekoracji i pokaleczone technicznym kreśleniem, pozostaje więc ciekawe jako zapis chwili – konkretnego lipcowego dnia 1937 roku (numer dziennika na stojaku z prasą daje się zidentyfikować), gdy elegancja nakazywała nosić rękawiczki także w środku lata. Fotografia ta zaczepia jednak naszą uwagę nie tylko tym, co na niej, ale także tym, co prześwieca przez nią z tego, co było kilka wieków wcześniej. Zdjęcia bowiem często frapują nas, gdy pod zwykłymi ulicznymi obrazkami rodzajowymi, dostrzegamy wielkie i stare tematy sztuki.
W aktach zachowało się też wiele pamiątkowych fotografii grupowych wykonanych w pracy. W prasowych anonsach dziewiętnastowiecznych fotografów nazywano je „grupami składanymi”. Nieco nierzeczywistemu spiętrzeniu ulegają na nich narzędzia i wytwory pracy. Jakby jej sens wymagał solidnego podparcia przez amplifikację służących jej przyborów, a zwłaszcza efektów. Na fotografie te, nierzadko świetne psychologicznie i technicznie, możemy spojrzeć także, jak na trawestacje obrazu „Ambasadorowie” Hansa Holbeina Młodszego (1533), a jeszcze dalsze echo odsyła nas wręcz do wizerunków św. Hieronima w pracowni. Pióra, nożyki, księgi, kałamarze, globus, turecki dywan, włoska lutnia, sobolowa szata, planigrafy, cyrkle, plany, teczki, rulony, liczydła, pieczątki… To samo w tysiącznych wariantach. Historia i sztuka, to zdolność (i przyjemność) łączenia.
Pracownicy Wydziału Budownictwa Zarządu Miejskiego w Lublinie. Zdjęcia z pamiątkowego albumu podarowanego naczelnikowi wydziału Ignacemu Kędzierskiemu, autor nieznany, 1937. APL, Spuścizna architekta Ignacego Kędzierskiego, sygn. 1 |
Niżej scenka niczym kadr z filmu niemego z jego przesadną ekspresją emocji. Zza gardy z ksiąg, teczek, kalendarzy i kałamarzy posyłają ostatnie spojrzenia – puste lub aż nadto wymowne – odchodzącemu na emeryturę szefowi. I tylko ona stanęła na wysokości zadania, robiąc dobra minę do prawdopodobnie niezbyt miłej gry. Zadry i profesjonalne namiętności wciąż żywe w nieruchomym obrazie sprzed ponad 80 lat. Nawet ścienny kalendarz wpasował się w konwencję, spełniając przy okazji rolę nieco surrealistycznego retro datownika.
Kuźnia z dala od biura, ale traktowanie atrybutów zawodu podobne. Światy białych i niebieskich kołnierzyków – niby zbratane a jednak oddzielne.
Mikrokosmos rzeczy, intymność pracowni, cisza nocy – udany fotograficzny nokturn i wariacja na stary temat „twórca w pracowni”.
Nieszczęściem tej, czasami doskonałej, sztuki jest to, że przydarza się co kilka tysięcy kart, a przecież nie wertujemy ich w poszukiwaniu doznań estetycznych, dlatego mijamy te przypadkowo napotkane dziełka rysunku, fotografii portretowej i ulicznej, świetne przykłady projektowania graficznego i …wertujemy dalej. Galeria „sztuki mijanej” wypada zawsze po drodze i nie ma sal. Istnieje jako „grupa składana” dzięki zdolności łączenia.
Autorka tekstu Ewa Zielińska
Użyte skróty
APL Archiwum Państwowe w Lublinie
AmL Akta miasta Lublina
IB seria 10: Inspekcja Budowlana
BIBLIOGRAFIA
Danczowska H., Architekt Tadeusz Witkowski (1904-1986). Kalendarium życia i twórczości, Lublin 2009; Żywicki J., Aleksander Gruchalski – lubelski architekt okresu międzywojennego / Aleksander Gruchalski – an interwar architect from Lublin, „Kwartalnik Architektury i Urbanistyki” 2015, nr 2, s. 51-76; Zielińska E., Fotografie dawnego Lublina z akt Inspekcji Budowlanej, wyd. 2, Lublin 2021.