Są słowa modne, słowa bieżące, słowa z rozlewnych paplanin donikąd, nachalnie wszechobecne, jakby nieco za często powtarzane, obracane, smakowane, obsmoktane, ozdoby wniosków o dofinansowanie. Jednym z nich jest „przestrzeń” – kładzione gdzie popadnie: przestrzeń tekstu, przestrzeń utworu, przestrzeń miasta, przestrzeń dyskursu. Widzisz nadmodne słowo i chcesz uciekać. Ku przestrzeni. A co jeśli popatrzeć na miasto po prostu, jak na zadanie? Jak na dystans do przejścia lub przejechania, przestrzeń do pokonania, mimo że zaczynasz się już trochę bać tego słowa jak brzydkiego wyrazu.
Przestrzeń rozciąga się we wszechkierunkach, także w górę. Jeśli w górę i nie za wysoko, to w międzywojennym Lublinie zwykle po rachitycznych, rozchwierutanych schodkach. Często przy jednej kamienicy trafiają się schodki: kamienne, ceglane, metalowe, drewniane i oczywiście na różne sposoby kombinowane. Wśród różnorodności materiałów, konstrukcji i technik montażu należało zachować stan stałej czujności, a czasami, gdy schodków brakło, radzić sobie samą tylko zręcznością. Widoczne na zdjęciach schodki o stopniach niepełnych godzą potrzeby właścicieli sklepów i mieszkańców suteren (z franc. souterrain) – mieszkań położonych częściowo poniżej poziomu gruntu, czyli mieszkalnych piwnic. Schodki biegną najczęściej na wprost ich okien, sięgających ledwie nad poziom chodnika. Szczególny punkt widzenia świata, z wstępującymi i zstępującymi stopami klientów sklepików na pierwszym planie.
Można też piąć się wyżej, a wtedy zwykle po drabinie. Lublin przed wojną, jak i dziś przeżywał akcje urzędowo pobudzanych, uciążliwych remontów. Dobre ćwiczenie z nieznośną zmiennością rzeczy w roli głównej. Jeszcze rano tędy szedłeś, po południu poranna trasa już niedrożna. Nic na pamięć. Ciągłe odświeżanie znajomości z miastem.
Nie jest do końca jasne, jaką rolę pełniły metalowe koła na elewacjach lubelskich kamienic. Gdyby miały służyć do wiązania koni, to umieszczone są trochę za nisko (i co wtedy z przechodnimi?). Te masywne koła mogły służyć też do wciągania na górę ciężkich przedmiotów, bo zamontowane są w linii bocznych krawędzi balkonów, wtedy jednak trudno zrozumieć, w jaki sposób chroniono bogate architektoniczne dekoracje fasad. Choć na wielu dawnych zdjęciach widać takie okucia na cokołach kamienic, to brak widoków części górnych, np. mocowań dla bloczków.
Drogę przez miasto można pokonać pieszo. W dwudziestoleciu międzywojennym bywało także, że boso.
Chodniki tamtego czasu to szkoła uważności. Często także zamiast chodnika przytrafiało się błotne bajoro.
Przez miasto chodziło się z teczką, koszykiem, torbą w ręku lub tornistrem, paką albo płachtą na grzbiecie. Światy wiejski i miejski mieszały się ze sobą, pozostając jednak rozpoznawalnymi po kapelusiku, zapasce, jedwabnej pończoszce, kaszkiecie. Na ulicach wystawali – żydowscy tragarze ze swoim znakiem rozpoznawczym – konopnym sznurem owiniętym w pasie.
Przez miasto można też jechać uzbroiwszy się w pojazd na kołach. Na fotografiach z tamtego czasu: fury, wózki, rowery, dorożki, samochody i dorożki samochodowe, czyli taksówki. Pełne, drewniane koła wózków równie dobrze pasują do starożytnego Sumeru, jak do ulicy Nowej kilka tysięcy lat później; widać konstrukcja solidna i sprawdzona.
Są też dziecięce wózki i wózeczki – propedeutyka podróży i komunikacji.
Pieszo, wozem, saniami, automobilem, rowerem, dorożką – czymkolwiek, byle szybko, między remontem po lewej a błotem po prawej. Zawsze w pędzie za nowym, nim pojmiesz, co dobrego było w starym, od którego uciekasz.
Ewa Zielińska
Użyte skróty
APL Archiwum Państwowe w Lublinie
AmL Akta miasta Lublina
IB seria 10: Inspekcja Budowlana
BIBLIOGRAFIA
Denys M., Lublin między wojnami. Opowieść o życiu miasta 1918-1939, Łódź – Lublin 2013; Zielińska E., Fotografie z akt Inspekcji Budowlanej, wyd. 2, Lublin 2021.